Chyba nie ma nic bardziej złośliwego, niż złośliwość rzeczy martwych.
Ale, od początku...
W sobotę u mnie był piękny dzień - było dość ciepło, świeciło słoneczko i nogi
same niosły do ogródka, w którym przez ostatnie pochmurne
dni nic nie robiłam, a zielsko rozpanoszyło się na całej linii.
Pracowało się przyjemnie - dla rąk taki inny rodzaj czynności, to dobra
gimnastyka w sprzyjających warunkach.
Długo jednak nie popracowałam, ponieważ umówiona byłam na rozmowę telefoniczną
na określoną godzinę popołudniową z kimś z bardzo daleka.
Zakończyłam więc pracę i wróciłam do domu.
Zrobiłam sobie kawkę i czekając na dźwięk telefonu włączyłam komputer.
Nie będę pisać szczegółów, bo długo by pisać.
Okazało się, że komputer nie chciał połączyć się z Internetem.
Po sprawdzeniu wszystkich kabelków podjęłam próbę łączenia i... NIC.
Sprawdziłam telefon i... wyszło szydło z worka - telefon był głuchy.
Można sobie wyobrazić moją wściekłość, że musiało się coś popsuć akurat w
tym momencie, gdy ja czekałam na umówioną rozmowę.
Oczywiście natychmiast zostało to zgłoszone w odpowiednim miejscu, gdzie
poinformowano mnie, że zgłoszenie zostało przyjęte do realizacji.
Uff!
Długo nie czekałam na naprawę, bo w niedzielę przed południem
wszystko działało już bez zarzutu i działa do dziś.
Mogłam zatem napisać maila umawiając się na ponowne połączenie.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy...
Tym razem połączenie nastąpiło bez przeszkód i pogaduliłyśmy sobie przy kawce
godzin kilka - było całkiem sympatycznie.
Niedługo będziemy mogły znów poszeptać do słuchawki.
*****
Rzeczy martwe dają się "przekonać" do poprawnego działania (albo się
z nimi rozstajemy), gorzej jest z przyrodą - ciągle pada...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz