Tydzień zaczął się małymi "przygodami".
Wczoraj miałam incydent z kawą, ale ponieważ związany jest z robótką
na drutach, piszę o nim na drugim blogu.
Dziś przytrafiło mi się coś, czego nie doświadczyłam "od wieków".
Robiłam małe prasowanie, czyli to, za czym nie tęsknię.
Ponieważ na desce do prasowania nie było miejsca, a nie uznaję podstawki
do żelazka, postawiłam więc je na dywanie obok nogi - na moment - aby
wyciągnąć wtyczkę z gniazdka.
W momencie wyciągania tej nieszczęsnej wtyczki poruszyłam przewodem tak,
że żelazko zachwiało się i przewróciło... rozgrzaną płytką na dywan.
Trwało to dosłownie mgnienie oka, gdy urządzenie zostało przeze mnie chwycone i
uniesione.
Na dywanie nie widać śladu przygrzanych włókien i obyło się bez strzyżenia, ale
do płytki żelazka przygrzało się ich sporo.
Oj, zdenerwowałam się okrutnie.
W pierwszym momencie tysiące myśli przeleciało mi przez głowę w
poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: "co z tym teraz zrobić?",
"jak i czym wyczyścić?", "na gorąco czy na zimno?".
Ostatecznie zdecydowałam, że poczekam, aż żelazko ostygnie, a przez ten
czas spróbuję zastanowić się, co zrobić.
"Włączyłam" moją pamięć na wyszukiwanie minionych zdarzeń z żelazkiem
(w podobnym stylu) i... znalazłam - SÓL!
Na papier śniadaniowy (może być papier do pieczenia) wysypałam garść soli
kamiennej i najnormalniej w świecie "prasowałam" ją letnim, prawie
zimnym żelazkiem (nie mogłam się doczekać, aż całkiem ostygnie).
Za chwilę żelazko pozbawione było przypieczonych włókienek i na dodatek pięknie
błyszczało.
Po solnej operacji, przetarłam płytkę żelazka wilgotną ściereczką - i po
kłopocie.
Napisałam tę notkę, aby podpowiedzieć, jak w takiej sytuacji można sobie
poradzić bez wyrzucania żelazka do kosza.
Ciekawa jestem, jak Wy radzicie sobie w podobnych sytuacjach?