Takie maleństwo, tyle czasu mi zajęło wykonanie, ale skończyłam - zaczęłam w sobotę wieczorem.
Zrezygnowałam też z krzyżykowania na korzyść sznureczka.
Powodów było kilka.
Pierwszy
i najważniejszy, to trudność z utrzymaniem tamborka - ręka nie miała
jeszcze dostatecznej siły (palce były zbyt słabe). Na taką okoliczność
zamówię pewnie u męża jakiś stojaczek z uchwytami do tamborka - coś jak w
dawnych czasach miały księżniczki. Myślę, że jestem dla niego
księżniczką i zasługuję na taki stelaż.
Tak wyglądała robótka w trakcie tworzenia.
Trzymałam tamborek na różne sposoby; raz przyciskałam do brzucha (bez
chwytania palcami), innym razem kładłam tamborek na brzegu stołu
i opierałam się na nim lewą ręką. Jeszcze innym sposobem było założenie
nogi na nogę, odpowiednie ułożenie tamborka i przyciśnięcie go
nieruchliwą ręką.
W każdej z tych pozycji wyglądałam trochę
śmiesznie, ale spróbujcie w takich warunkach coś wyszyć, a przyznacie mi
rację, że to nie lada wyczyn. Jestem baaardzo z siebie zadowolona, że
jednak zrobiłam, co zamierzałam.
Mimo, iż zawsze doceniałam prace
(dzieła) ludzi niepełnosprawnych, pozbawionych kończyn górnych i
mających inne rodzaje niepełnosprawności, to teraz chylę przed nimi
czoła.
Sama ostatnio doświadczyłam braku (chwilowego, ale jednak) jednej ręki i wiem (Ewa też), jak to jest.
Drugim,
istotnym powodem, były wolne dni i moi kochani goście wykorzystali je
na maxa. Lubię odwiedziny rodzinki i znajomych, ale czy wszyscy (jedni
po drugich) musieli zaplanować wyjazdy akurat w ten weeeeekeeeend.
Jedni przyjechali docelowo do nas, inni gnali z morza w góry albo odwrotnie, wiec po drodze im było.
Inne pomniejsze powody, tak po prostu, pominę.
Gdy tylko poczułam, że mogę minimalnie cokolwiek przytrzymać, umocniłam bandażem rękę i zabrałam się do wykończenia robótki.
Myślę, że osoba, która ją otrzyma w podarunku, będzie zadowolona.
Oto efekt końcowy.